Przejdź do głównej zawartości

Morderstwa w Somerset

Uważał, że człowiek to dość skomplikowane zwierzę, zdolne do czynienia nadzwyczajnego dobra, jak niewyobrażalnego zła, ale ponad wszelką wątpliwość samotne.


Morderstwa w Somerset bardzo długo czekały na półce. Z różnych powodów nie sięgałam
po nie, choć, szczerze powiedziawszy, nie mogłam się tego doczekać. Byłam już po lekturze
Moriarty’ego tego samego autora, Anthony’ego Horowitza, i wiedziałam, że czeka mnie
ciekawa przygoda.
Nie rozczarowałam się i powieść wciągnęła mnie od razu.
To, co przykuło moją uwagę już od samego początku, to konwencja, w jakiej książka
została napisana, bo tak naprawdę rzecz składa się z dwóch powieści, ściśle ze sobą
powiązanych. Najważniejsze jest to, że nie sposób rozwikłać intrygi, jeśli się nie zrozumie
zależności pomiędzy tymi dwiema książkami.
Akcja pierwszej dzieje się w czasach współczesnych, a główną bohaterką jest redaktorka
jednego z londyńskich wydawnictw, która właśnie otrzymała maszynopis powieści nowego
dzieła kasowego autora kryminałów, której akcja rozgrywa się w latach 50 ubiegłego stulecia.
Akcja tej drugiej powieści, to właśnie akcja maszynopisu. Maszynopisu szczególnego:
niestety, nie mogę wam powiedzieć, dlaczego. Jeśli dotrwacie do posłowia, zrozumiecie o
czym mówię. A dotrwać warto.
W powieści dostarczonej redaktorce, autor – Alan Conway, prowadzi tradycyjną narrację.
Mamy więc „klasyczne” morderstwo, kilku podejrzanych z dobrymi motywami, idylliczną
wioskę oraz, oczywiście, detektywa, którym jest Atticus Pünd. Im bardziej zagłębiałam się w
lekturę, tym wyraźniejsze stawały się podobieństwa między bohaterem Horowitza a
Herkulesem Poirot Christie. Podobne podejście do życia, zachowania, metody działania. No
może Atticus jest trochę mniej egoistyczny. W pewnym momencie zaczęłam sobie nawet
wyobrażać Pünda jako Davida Sucheta.
Ta część powieści, bez wątpienia świadomie, jest stylizowana na książki królowej
kryminału. Przez bardzo długi czas mnie to irytowało. Później jednak, gdy podczas lektury
znów znalazłam się we współczesnych czasach, na tym planie czasowym, w którym zagadkę
stara się rozwikłać wspomniana redaktorka, zrozumiałam, że był to celowy zabieg. I posłużył
nie tylko budowaniu fabuły i nastroju książki, ale może też być nawet odebrany jako głęboki
ukłon w stronę Christie.
Po przeczytaniu Moriarty’ego i obejrzeniu kilkunastu odcinków Morderstw w Midsomer,
których scenarzystą był właśnie Anthony Horowitz wiedziałam, że autor lubi zaskakujące i
niejednoznaczne zakończenia. Nie ukrywam, że był to jeden z powodów, dla których z taką
niecierpliwością czekałam na lekturę Morderstw w Somerset. I, mimo że nawet nie
przeczytałam opisu książki, nie żałuję tego wyboru.
Zdaje mi się, że po raz pierwszy miałam do czynienia z powieścią, w której zagadkę daje
się rozwiązać tylko wtedy, gdy odkryło się tajemnicę z drugiej, równoległej części, ale nawet
wówczas nie ma się pewności, czy rozwiązało się ją poprawnie.
Jak w wielu tradycyjnych powieściach kryminalnych mamy historię z przeszłości.
Zazwyczaj jest to historia straszna i przerażająca, z serii takich, które nigdy nie powinny
ujrzeć światła dziennego. W powieści Horowitza również serwuje się nam coś takiego, z tą
jednak różnicą, że o tej historii słyszał już każdy.
Przez większą część lektury może się odnosić wrażenie, że osią Morderstw w Somerset jest
akcja rozgrywająca się w maszynopisie Conwaya. Gosposia spadła ze schodów i złamała
kark, bogacz zostaje zdekapitowany mieczem we własnej rezydencji. Ma się nam to wydawać
ciekawsze od nudnego życia zwyczajnej redaktorki z planu współczesnego. Czy jednak tak
właśnie jest?

Autor: Anthony Horowitz
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2017

Komentarze