Jeszcze jedno wam mogę powiedzieć. – Everett uniósł zabandażowaną dłoń. – To podły człowiek. Chwyciłem go, jak już wam mówiłem. Nie myślałem, wpadłem w panikę, ale on dostał wtedy szału. I złamał mi palec… Zacytowany fragment dialogu to urywek z powieści Jeffery’ego Deavera pod tytułem Kolekcjoner kości , pierwszej książki ze znanym sparaliżowanym kryminalistykiem (nie lubię tego słowa, ale tłumacz tej i następnych powieści Deavera używa go z takim przekonaniem, że niech mu będzie) Lincolnem Rhyme’em. Już ten debiut autora przyniósł mu hollywoodzką adaptację filmową. Pomyślałam więc, że – jako początkująca czytelniczka Deavera – mogę sobie pozwolić na porównanie tych dwóch dzieł. Szczególnie, że kariera pisarza nabrała rozpędu i Rhyme stał się jednym z najsławniejszych współczesnych detektywów, a film nie doczekał się nawet drugiej części. I to, jak sądzę, nie z powodu słabości następnych powieści. Książka bardzo mi się podobała, była dynamiczna. Zazwyczaj nie oczekuj