Czasami
człowiek sądzi, że ujrzał już dno studni ludzkiej głupoty, ale spotyka kogoś,
dzięki komu dowiaduje się, że ta studnia jednak nie ma dna ~ Stephen King, Stukostrachy
Rok 1974 – Carrie. 1975 – Miasteczko Salem. 1977 – Lśnienie.
1979 – Martwa strefa. 1981 – Cujo. 1986 – To.
Te
i inne książki Stephen King wydał do roku 1987. Tytuły mówią same za siebie. Od
wydania Carrie dobra passa autora
trwa i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić. Czytelnicy zachwycają
się jego powieściami. W większości wypadków ja też.
Jednak
pewnego, niekoniecznie słonecznego, dnia postanowiłam zabrać się za Stukostrachy. Pozytywnie się do nich
nastawiłam. Praktycznie odkąd pamiętam samo brzmienie tytułu bardzo mi się podobało.
Rok 2018 trwa dopiero niecałe trzy miesiące, a ja znowu, chyba po raz czwarty, przeżyłam „największe rozczarowanie roku”.
W
powieści akcja rozwija się powoli. Akurat to niespecjalnie mi przeszkadza,
zwłaszcza u Kinga, który właśnie w takich „wolnych” momentach lubi „rozpracowywać”
bohaterów pod kątem psychologicznym. Co dodaje jego powieściom uroku.
Tym
razem jednak powolność akcji bardzo mi przeszkadzała. Nie dość, że praktycznie
się nic nie działo, to jeszcze autor potraktował kwestię uczuć i poglądów
postaci bardzo po łebkach. A szkoda.
Zazwyczaj
lubię u Kinga retrospekcje, ale nawet w tych wątkach czułam pewien niedosyt.
Jak
to mówią: co za dużo, to nie zdrowo.
Mniej więcej w połowie książki zaczęłam się zastanawiać, czy King słyszał
kiedyś to powiedzenie. W pewnym momencie, moim zdaniem, zaczął się zapętlać w
opowieści i przedstawiać, jeśli nie taki sam, to bardzo podobny obraz w kółko wypadających zębów i krwi lecącej z
uszu.
Nie
żywię jakiejś specjalnej sympatii dla powieści i filmów z gatunku science-fiction. Więc w wypadku Stukostrachów dość mocno się
namęczyłam. Zwłaszcza przy zakończeniu.
No ale może to moja wina, może nie ogarniam.
To
że Stukostrachy jako całość nie
trafiły w mój gust, nie oznacza, że nie zawierały fragmentów, które mi się
podobały. Tu jednak pojawił się w moim wypadku mały, acz bardzo znaczący
problem. Gdy już w końcu doszłam do jednego z tych interesujących fragmentów, odkryłam,
że urywa się w połowie. Brakowało trzydziestu stron. Książka była wybrakowana.
Podobnie
zresztą jak ta recenzja.
Autor: Stephen King
Tłumacz: Łukasz Praski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania (to wydanie): 2004
Komentarze
Prześlij komentarz