Przejdź do głównej zawartości

Podróże Gulliwera


Ojciec mój miał szczupły majątek, położony w hrabstwie Nottingham. Z pięciu jego synów ja byłem trzeci. W czternastym roku posłał mnie do Kolegium Emanuela w Cambrigde, gdzie zostawałem przez lat trzy, czas mój pożytecznie trawiąc […]

   Powyższym cytatem zaczyna się powieść pod tytułem Podróże Gulliwera. Wybrałam ten fragment nieprzypadkowo: pomimo, że są to tylko pierwsze trzy zdania książki, dobrze oddają styl całej powieści Jonatana Swifta. Takim właśnie językiem jest ona napisana.  Dziś powiemy, że jest to język archaiczny, ale warto pamiętać, że powieść została napisana na początku XVIII wieku i wówczas był to język współczesny. Niemniej bardzo rozbawiła mnie strona tytułowa, na której widnieje taki tekst: Przekład anonima z roku 1784 z oryginałem porównał, uwspółcześnił i wstępem poprzedził Jan Kott. Chodzi mi oczywiście o słowo „uwspółcześnił” i pozostaje się tylko zastanawiać, jak bardzo „zagmatwany”, z dzisiejszej perspektywy, był tekst oryginalny.
    Parę lat temu zaczęłam po raz pierwszy czytać Podróże…, lecz, z tego co pamiętam, styl i język były dla mnie zbyt przestarzałe i zakończyłam lekturę po paru pierwszych stronach. Dlatego kiedy postanowiłam sięgnąć po Swifta powtórnie, podchodziłam do niego bardzo ostrożnie. Jednak po kilku akapitach stwierdziłam, że styl jest bardziej zabawny niż męczący i z odrobiną samozaparcia da się przebrnąć.
     A warto przebrnąć. Po pierwsze to powieść klasyczna dla swojego gatunku, po drugie – o dziwo – bardzo aktualna. Wydaje mi się, że każdy wie, że Gulliwer podczas jednej ze swoich podróży został uwięziony przez Liliputów. Jednak ile osób wie, jak wyglądały jego inne, znacznie rzadziej przytaczane przygody?
   Tytuł oryginału brzmi: Travels Into Severals Remote Nations of the World in Four Parts, by Lemuel Gulliver. W najprostszym tłumaczeniu: Podróże do kilku odległych narodów świata w czterech częściach, spisane przez Lemuela Gulliwera. Te odległe narody to: Lilipuci, Brobdingnagowie, Lapucjanie i Houyhnhnmowie. Pierwsi to ludzie maciupeńcy,
drudzy – olbrzymi, trzeci – matematycy, ostatni zaś to po prostu konie.
   Podczas lektury odnosiłam nieodparte wrażenie, że autor za pomocą przekrojów nieistniejących społeczeństw, obnaża ludzkie cechy, niekoniecznie te pozytywne. Czyli w sposób przypowieściowy po prostu mówi o naturze ludzkiej. Na przykład Lapucjanie byli tak zajęci swoją matematyką, że nie zwracali uwagi na nic innego, jeśli służący nie „przywrócili” swoich panów do rzeczywistości, bijąc ich sznurami . Albo świat koni był jedną wielką utopią, bez kłamstw, zbrodni, wojen itp.
     Na zakończenie chciałabym dodać, że nie wyobrażam sobie czytania tej książki w skróconym albo językowo uwspółcześnionym wydaniu, bądź wydaniu z opracowaniem. Dlatego też, jeśli ktoś zdecydowałby się jednak po powieść Swifta sięgnąć, zachęcam do lekkiego wysiłku i znalezienia jednego ze starszych wydań, ponieważ język, a co za tym idzie także klimat powieści jest wart poznania. 

Autor: Jonatan Swift
Tłumacz: przekład anonima, uwspółcześniony przez Jana Kotta 
Wydawnictwo: PIW
Rok wydania: 1956
 

Komentarze