Przejdź do głównej zawartości

Człowiek, który wiedział za dużo


Alfred Hitchcock jest jednym z najsławniejszych reżyserów świata. Kręcił thrillery bądź filmy szpiegowskie, zresztą często łączył te dwa gatunki ze sobą. Jego najbardziej znane filmy to: Psychoza, Ptaki, Zawrót głowy, Północ – północny zachód, Starsza pani znika czy Okno na podwórze.

  Jest jednak jedno dzieło, które, zważywszy na czas, w którym powstało, można uznać za swojego rodzaju wprowadzenie do późniejszego, klasycznego kina szpiegowskiego, a nie bywa ono zazwyczaj wymieniane, kiedy mówi się o najważniejszych dziełach Hitchcocka. Chodzi mi o Człowieka, który wiedział za dużo i nie myślę tu o autorskim remake’u z 1956, w którym grał James Stewart i który od czasu do czasu obija się komuś o uszy.
    W roku 1934 Alfred Hitchcock wyreżyserował pierwowzór Człowieka… Podchodziłam  do tego filmu bardzo ostrożnie. Po moich poprzednich spotkaniach z tym reżyserem miałam świadomość, że mimo iż jego dzieła są uznawane za klasykę, to jednak ich spora część się zestarzała – zwłaszcza te wcześniejsze. Byłam święcie przekonana, że gdy seans się skończy, będę bardziej rozbawiona niż przerażona bądź poruszona w jakikolwiek inny sposób.
    Myliłam się. Może nie jest to wciągający, genialny obraz (jak został określony na opakowaniu filmu, z kolekcji Alfred Hitchcock: Wczesne filmy mistrza), ale na pewno można powiedzieć o nim: pierwowzór kina szpiegowskiego.
    Podczas wyjazdu państwo Lawrence poznają tajnego agenta, który zostaje zastrzelony, ale zdąży jeszcze przekazać małżeństwu pewne informacje wagi państwowej. Terroryści, żeby zmusić Lawrence’ów do milczenia, porywają ich córkę.
     To najbardziej klasyczna intryga, jaką można sobie wyobrazić. Sposób opowiadania również. Warto jednak pamiętać, że to właśnie takimi filmami podwaliny pod rozwój gatunku położył sam Hitchcock.
     Oglądałam dzieło z przyjemnością, ponieważ obraz, który pokazał nam reżyser, nie był przerysowany, przez co sprawiał, w pewnym stopniu, wrażenie wiarygodnego.
     Jedyną rzeczą, która śmieszyła i wręcz irytowała, był dźwięk. Miejscami, ale na szczęście tylko miejscami, miałam wrażenie, że oglądam stary, dobry, powojenny polski film. Jako że  praktycznie w filmie nie było muzyki, cisza w pewnych momentach doprowadzała do szału. Dialogi były wyraźne, ale na przykład nie dało się usłyszeć trzasku drzwi, zapalania zapalniczki, kroków itp.
    Czemu, poza wspomnianymi walorami, warto obejrzeć ten film? Na pewno to, żeby przekonać się nie po raz pierwszy, że dentyści są przerażający. Jeśli ktoś boi się stomatologów, niech lepiej nie ogląda tego dzieła. Nie są to wprawdzie sceny na miarę Maratończyka, ale daleko im do sielankowych obrazów miłego doktora.

Reżyseria: Alfred Hitchcock 
Scenariusz: Charles Bennett, Edwin Greenwood, D.B. Wyndham-Lewis, A.R Rawlinson, Emlyn Williams 

Leslie Banks - Bob Lawrence 
Peter Lorre - Abbott
Edna Best - Jill Lawrence 
Nova Pilbeam - Betty Lawrence 

National Board of Review 1935: najlepsze filmy zagraniczne roku

 

Komentarze