Kiedy kogoś nie znasz,
ta osoba jest bardzo interesująca. Może być kimkolwiek chcesz żeby była. Ale
kiedy ją poznajesz, pojawiają się limity.
Powyższe zdanie wypowiada Ferdia Walsh-Peelo,
aktor wcielający się w rolę Conora, głównego bohatera Młodych przebojowych. Chłopak jest trochę zakompleksiony, bardzo
nieśmiały i fizycznie niepozorny. Jego sytuacji nie poprawia fakt, że rodzice
najprawdopodobniej się rozstaną. A kiedy, ze względów finansowych, zostaje
przepisany do innej szkoły, gdzie nie może liczyć na miłe powitanie, wydaje mu
się, że jego życie kompletnie legło w gruzach. Ale, używając wyświechtanej
formułki, wszystko się zmienia, kiedy poznaje pewną tajemniczą modelkę i w związku
z tym spotkaniem musi założyć zespół muzyczny.
Tyle o fabule.
Film Johna Carneya miał
premierę dwa lata temu, a przeszedł obok mnie i moich znajomych niezauważony, a
ja nigdy nie wiem co myśleć o takich dziełach. Takich, których nie dostrzegają
nawet media. Jednak uwielbiam wszelkiego rodzaju musicale – a tak był
zapowiadany, więc kiedy padła propozycja, żeby obejrzeć film, o którym nie
słyszałam, stwierdziłam: „ryzyk-fizyk, raz się żyje, dawać”. I jedyne dwa zawody
jakie przeżyłam oglądając to dzieło były takie, iż nie miałam do czynienia z
musicalem tylko z filmem muzycznym, na dodatek z ogromną liczbą poważnych
błędów montażowo-logicznych. Ale mimo tego, że jest to irytujące – jeśli się takie
rzeczy zauważa – nie odbiera to frajdy z oglądania.
Zawsze
intrygowało mnie, czemu tłumacze/producenci zmieniają tytuły filmów bądź
książek (na przykład: powieść Agathy Christie The Clocks, tłumaczenie – Przyjdź
i zgiń) albo w ogóle tłumaczą tytuł, kiedy nie ma takiej potrzeby, jak w
wypadku Młodych przebojowych, czyli Sing Street w oryginale. Moim zdaniem
jest kolosalna różnica między tymi tytułami. Polski pachnie na kilometr słabą komedią
dla nastolatków, prawdopodobnie puszczaną na Disney Channel. Dla nastolatków? Owszem. Komedia? Jak najbardziej,
chociaż historia Conora ma w sobie więcej z dramatu niż komedii. Słaba? Oj,
nie. Historia chłopaka zakładającego zespół, by nakręcić teledysk i przy okazji
uciec z Dublina do Londynu, wcale nie jest słaba. Jest świetna. Disney Channel? Nigdy.
Ale trzeba
przyznać, że polski tytuł odstrasza. A szkoda, ponieważ film ma klimat i
naprawdę wciąga. Lata osiemdziesiąte w Irlandii, grupa chłopców zafascynowana
pierwszymi amerykańskimi teledyskami. Dobra rockandrollowa muzyka. Czego chcieć
więcej?
To, że
Conor ma problemy rodzinne sprawia, że odczuwamy sympatię do bohatera. Pomimo
że w „normalnych” warunkach kompletnie byśmy go olali, ponieważ jest nijaki –
niczym się nie wyróżnia. Jego postać, przez nasze identyfikowanie się z nią z
litości, przytłacza jednak innych protagonistów – członków zespołu i niestety
nie dowiadujemy się o nich tyle, ile byśmy chcieli. Mogę się założyć, że ich
historie są co najmniej tak ciekawe, jak historia Conora i żałuję, że nie udało
mi się ich lepiej poznać.
Reżyseria: John Carney
Scenariusz: John Carney
Fredia Walsh-Peelo - Conor
Lucy Boynton - Raphina
Mark McKenna - Eamon
Jack Reynor - Brendan
IFTA 2016: najlepszy aktor drugoplanowy (Jack Reynor)
Komentarze
Prześlij komentarz