Mam
nadzieję, że uda mi się przekroczyć granicę.
Mam nadzieję, że zobaczę swojego przyjaciela i uścisnę mu dłoń.
Mam nadzieję, że Pacyfik jest tak niebieski jak bywał w moich snach.
Mam nadzieję.
Mam nadzieję, że zobaczę swojego przyjaciela i uścisnę mu dłoń.
Mam nadzieję, że Pacyfik jest tak niebieski jak bywał w moich snach.
Mam nadzieję.
Andy Dufresne ma
nadzieję - podobnie jak Red, narrator opowiadania. Ma nadzieję, że wyjdzie z więzienia. Oskarżony o zabójstwo żony i jej
kochanka, odsiaduje wyrok podwójnego dożywocia w Shawshank. Trudno uwierzyć, że
jego marzenia się spełnią.
Nie zapominajmy
jednak, że mamy do czynienia z opowiadaniem mistrza grozy – Stephena Kinga. W
jego dziełach może zdarzyć się wszystko. Nawet rzeczy najbardziej
nieprzewidywalne.
O Skazanych… jako opowiadaniu pisałam już
w innej recenzji (Cztery pory roku). Przypomnę
więc tylko, że przeżyłam rozczarowanie – za mało subtelnej psychologii,
spodziewałam się czegoś więcej itp.
Jeśli zaś chodzi o
film – to bezsprzecznie jedno z tych dzieł, które są wyprzedzane przez świetną
opinię na swój temat. Każdy wie, że coś takiego istnieje. Od czasu, gdy założyłam
konto na Filmwebie (jakieś dwa i pół roku temu), Skazani… utrzymują się na pierwszym miejscu w rankingu TOP 500.
Podobnie zresztą na IMDb, gdzie mają jeszcze wyższą średnią ocen niż w polskim
serwisie.
Nie przeczę, że
film bardzo mi się podobał. Chylę głowę przed reżyserem (Frank Darabont) za to,
jak przeniósł na to opowiadanie na ekran. Czasami się denerwujemy, kiedy film
różni od literackiego pierwowzoru. Należy jednak pamiętać, że adaptacja filmowa
to nie jest proste „przepisanie” książki. Po prostu nie da się tego zrobić.
Język kamery rządzi się innymi prawami niż język pióra.
Biorąc jednak pod
uwagę, iż jest to produkcja hollywoodzka, a tworzywem dla niej był stosunkowo
krótki tekst, na ekranie zostało oddane wszystko, co King „miał na myśli” w
opowiadaniu. Czapki z głów.
Słuchając
opinii, że to film robiony pod szeroką publikę, realizujący założenia „typowych
hollywoodzkich produkcji”, nie mogę, niestety, się nie zgodzić. Nasuwa się
jednak pytanie: skoro opowiadanie zostało przeniesione na duży ekran tak
dobrze, to być może ono samo w sobie, świadomie, było pisane dla szerokiej
publiczności.
Nawet jeśli dużo
osób nie wie o istnieniu takiego opowiadania. A co dopiero o reszcie tekstów z Czterech pór roku, wśród których Skazani… są najsławniejsi?
Nurtuje mnie jedna
rzecz: czemu Red, najlepszy przyjaciel Dufresne’a poznany w więzieniu, jest
czarnoskóry, skoro w opowiadaniu był białym Irlandczykiem? Oczywiście, uważam,
że w tej roli Morgan Freeman spisał się na medal, podobnie jak w większości
filmów, w których grał. Tylko irytuje mnie to, że pozostawiono dla niego w
filmie ksywę Red (w opowiadaniu bohater był rudy), a Freeman zapytany, czemu mówią
na niego właśnie tak, odparł: Może
dlatego, że jestem Irlandczykiem. To prosty greps, odwołujący się do wiedzy
niewielkiej grupy czytelników opowiadania. Nie lubię takich dowcipów dla
wybranych, wolę już świat filmowego „Kolekcjonera kości”, gdzie czarnoskóry
Denzel Washington, nie udaje białego Lincolna Rhyme’a tylko jest Lincolnem
Rhyme'em.
Czytając
opowiadanie, a film jeszcze pogłębił we mnie to uczucie, zdałam sobie sprawę,
że King zrobił coś, czego zazwyczaj nie mogę się doszukać w jego tekstach.
Chodzi mi o to, iż autor opisał psychikę jakiejś zbiorowości, jakiejś części społeczeństwa.
Opisał psychikę ludzi w więzieniach, a nie jednego człowieka w więzieniu.
Najczęściej przecież król grozy skupia się na jednostkach, które znajdują się
konkretnej sytuacji – najczęściej w sytuacji zagrożenia życia. W Skazanych… przedstawia zaś wszystkich –
ludzi z każdej klasy społecznej; więźniów, którzy odsiadują rożnej długości wyroki
za bardzo różne przestępstwa; strażników pilnujących przestępców i w końcu
samego wielkiego szefa, który wcale nie jest tak święty, za jakiego się uważa.
Dzieło Darabonta podkreśla to jeszcze bardziej. Nawet jeśli czytając
opowiadanie nie zwróciliśmy na to uwagi, to film na pewno nam to uświadomi. Zrozumiemy,
jak skonstruowane jest więzienie. I nie chodzi mi tu tylko o los skazańców. I być
może nie chodzi tylko o więzienie. Może więzienie jest tu tylko metaforą życia?
O każdym tak
znanym obrazie krążą jakieś anegdotki. Znane i w kółko powtarzane anegdotki. Paradoksalnie
o Skazanych… nie. Nie ma opowiastek i
historyjek związanych z tym dziełem. Gdyby jednak przekopać się przez czeluści
Internetu, można wygrzebać kilka ciekawych „ploteczek”.
Na przykład:
tytuł opowiadania w oryginale brzmi Rita
Hayworth and Shawshank Redemption. A tytuł filmu to po prostu The Shawshank Redemption. Pojawia się
więc pytanie: czemu wycięli Ritę Hayworth? A odpowiedź jest następująca: wielu
hollywoodzkich producentów i aktorek sądziło, że kręcony jest biograficzny film
sławnej aktorki.
Na
zakończenie chciałaby jeszcze dodać, że
z niecierpliwością czekam, aż Skazani… spadną
o kilka miejsc w dół w filmw(l)ebowskim rankingu. A Dwunastu gniewnych ludzi wreszcie wskoczy na podium. Bo już
naprawdę niewiele brakuje. Ale, cytując klasyka, wciąż się na coś czeka, na coś, co nie chce przyjść.
Reżyser: Frank Darabont
Scenariusz: Frank Darabont
Tim Robbins - Andy Dufrense
Morgan Freeman - Red
Bob Gunton - Samuel Norton
James Witmore - Brooks Hatlen
Camerimage 1995: Brązowa Żaba - najlepszy operator (Roger Deakins)
Amerykańska Gildia Scenarzystów 2011: Lista 101 najlepszych scenariuszy wszech czasów - 22. miejsce
Amerykański Instytut Filmowy 2007: Lista 100 najlepszych amerykańskich filmów wszech czasów - 72. miejsce
Amerykański Instytut Filmowy 2006: Lista 100 najbardziej inspirujących filmów wszech czasów - 23. miejsce
ASC 1995: najlepsze zdjęcia do filmu fabularnego (Roger Deakins)
Ryuu Masayuki 1996: najlepszy film zagraniczny
Według mnie jest to genialny film. Tutaj https://kinonline.pl/filmy/skazani-na-shawshank/ można obejrzeć Skazani na Shawshank online
OdpowiedzUsuń